Rok temu u pani dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej zadzwonił telefon. „– Bardzo się cieszę. Kiedy mogę po niego przyjechać? – Choćby zaraz. – To przyjadę fiatem. – Nie, nie. To się nie zmieści. – Jak to się nie zmieści? Przecież to mały model jest. – Nie, on ma prawie 2 metry długości.” Tak właśnie ręcznie robiony model okrętu liniowego Victory kapitana Nelsona z 1765 roku, który brał udział w bitwie pod Trafalgardem z Napoleonem, znalazł się w siemianowickiej czytelni przy al. Sportowców. Odszukaliśmy jego twórcę.

W czytelni prezentuje się pięknie. Poszukiwacze przygód na stronach starych powieści tym bardziej mogą się dzięki niemu przenieść w świat wyobraźni. Ten model od razu wpadł w oko Wiesławie Szlachcie, gdy prezentowano go w michałkowickiej filii biblioteki. Tadeusz Jabłoński z Michałkowic później sobie o tym przypomniał i podarował go Bibliotece. Skonstruował już ponad 20 takich drewnianych modeli.
- Większość rozdałem. Rodzinie. Sześć statków sprzedano na wystawie w Szczecinie. Szkoda, ale u mnie nie ma tyle miejsca – mówi pan Tadeusz, wskazując na obniżoną ściankę dzielącą pokój, na której wykonał półkę. Na półce stoją trzy spore modele. Żagle czwartego można dostrzec za ścianką. To szwedzki Waza, który zatonął zaraz po wypłynięciu z portu, francuski statek króla Słońce, niemiecki Hamburg i rosyjskie Przeznaczenie. Wszystkie wykonał sam, na podstawie planów modelarskich. Od podstaw. Z drewna. Wykonując ręcznie każdy element, każdą rzeźbę, każdy zawias w otwieranych drzwiczkach, każdy bloczek, linkę. Jedynie żagle uszyła żona. Mówię, że tylko załogi brakuje. Pan Tadeusz z uśmiechem wskazuje małe ręcznie robione figurki robotników i kapitana na statku.
- Taki statek robi się od 10 miesięcy do roku. Nie da się szybciej. Najpierw tzw. brudną robotą zajmuję się w piwnicy. Mam specjalne narzędzia i tnę listwy, bloczki, wszystkie elementy. Potem kleję w domu – opowiada pan Tadeusz. Zaczynał jako mały chłopiec lepiąc modele z papieru. Potem zapragnął to samo wykonywać w drewnie. Nie było łatwo. Nie zawsze wychodziło. Z czasem doszedł jednak do wprawy. – Trzeba zaczynać na modelach z papieru, by wypracować w sobie cierpliwość. Czasem takie nerwy człowieka biorą. Jak pomylę linki, to muszę wszystko zaczynać od początku – dodaje konstruktor. – Albo zawoła mnie żona. A ja właśnie igłą, jak dłutkiem rzeźbię człowieka na burcie. Wszystko muszę wtedy rzucić. To się tak mówi, godzinka czy dwie ... a tymczasem jak zacznę, to nie mogę skończyć. I mnie nie ma 10 godzin – mówi.
Podczas konstruowania modelu, znajdującego się w czytelni MBP, pan Tadeusz zasłabł. Okazało się, że miał udar. Statek jednak dokończył, jak wyszedł ze szpitala. To typowa złota rączka. W domu sam przeprowadził remont. Od znajomego dostał zniszczony zabytkowy rewolwer, który odrestaurował i naprawił. Naprawia też zegarki i maluje miniaturowe obrazki.
- Mam coś takiego od zawsze. Jak byłem w podstawówce i kazali nam budować karmniki, to ja robiłem tylko takie malutkie – śmieje się emerytowany budowlaniec z Michałkowic. Zrobił kilka bardzo małych statków. Jeden w żarówce 10 watowej. Jednak w modelarstwie nie chodzi o rozmiar.
- Ważna jest dokładność, idealne odwzorowanie rzeczywistości. Nie chodzi o to, czy model jest mały, lecz o to, z ilu elementów się składa – tłumaczy, dodając, że w „Hamburgu” jest np. 180 samych bloczków, które jeden po drugim wykonywał sam, a każdy ma po dwie dziurki na linki.
- Pokochałem stare okręty. Mają w sobie pasję, piękne zdobienia, a wokół nich krążą dramatyczne opowieści. Odkąd zacząłem je robić na podstawie planów modelarskich, zatraciłem się w ich historii zupełnie. Zawsze wyobrażam sobie, że to ja, a nie kapitan, stoję przy sterze, że wiosłuję, że ładuję opał do pieca. Przenoszę się wtedy w inną rzeczywistość.
Pan Tadeusz marzy teraz, by skonstruować model statku Wikingów. Jednak zdobycie planów modelarskich wcale nie jest takie proste. – Część mam z zagranicy. Kilka znalazłem w antykwariatach. W Polsce jednak brakuje takich planów, narzędzi. Jeszcze w Niemczech da się coś znaleźć. Póki co, nie mogę nigdzie dostać modelu okrętu Wikingów.
Tadeusz na Śląsk w wieku 15 lat przyjechał z okolic Koszalina. Żonę poznał również w grodzie Siemiona, gdy miał 12 lat. Jego wnuk ciągle mówi, że chce od dziadka dostać taki statek. Ale nie taki mały, który dziadek robił mu wielokrotnie. On chce taki duży.
Jak mówił nam konstruktor statków, ręcznie robione i dobrze wykonane modele mogą być warte nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pan Tadeusz jednak swoich nie sprzeda. Lubi na nie patrzeć, choć przyznaje, że największą przyjemność ma w budowaniu ich.

Publikacja: 2011 r. Goniec Górnośląski

0 komentarze: